TadeuszFantom
Administrator
Wiek: 59 Dołączył: 18 Mar 2007 Posty: 1116 Skąd: Głogów
|
Wysłany: 2018-08-20, 16:09 Wspomnienia z Głogowa w latach 1938-1945
|
|
|
Założyłem temat w celu zamieszczania wspomnień z Głogowa w okresie 1938-1945, może i wcześniejszych ale głównie związanych z okresem II Wojny Światowej.
Pierwsze wspomnienie.
W Roczniku Pleszewskim jest zbiór wspomnień mieszkańców byłych i aktualnych tego miasta, wśród nich znalazł się tekst Ryszarda Wielebińskiego, który jako dziecko pod koniec wojny trafił do Głogowa (Glogau) gdzie przeżył walki o Festung Glogau.
RYSZARD WIELEBIŃSKI - MOJE ŻYCIE OD 1986 DO 1949 ROKU
Ryszard Wielebiński urodził się 12 lutego 1936 roku w Pleszewie. do roku 1939 wraz z rodzicami mieszkał w Kowalewie. Po wybuchu wojny w roku 1939 wraz z matką uciekał na wschód przed nacierającymi wojskami niemieckimi jednak nie zdążyli uciec i wrócili do swojego mieszkania. Ojciec zaś dostał się do rosyjskiego obozu jenieckiego pod Lwowem skąd wrócił w listopadzie 1939 roku do domu. W grudniu 1939 Niemcy nakazali spakować się w 10 minut i wywieźli transportem kolejowym do Żarnowa pod Radomiem. W Żarnowie żyli w strasznej nędzy. Po wielu wysiłkach ojciec dostał pozwolenie na przeprowadzkę do Krakowa. Tam dostał pracę w firmie Wald und Holz, tartaku ścinającym drzewa na potrzeby wojenne. Pojechał tam, a my próbowaliśmy przetrwać w Źarnowie. Rok później dzięki siostrom zakonnym reszta rodziny dołączyła do ojca w Krakowie. Dalsze koleje losu były spowodowały, że najpierw ojciec a potem reszta rodziny trafiła do Głogowa (Glogau). Poniższy tekst jest wiernuym przekazem zamieszczonym w Roczniku Pleszewskim:
"Na wygnaniu w Niemczech 1944 - 1945
Do Głogowa przyjechaliśmy w marcu 1944 roku pośród wielu znaków mówiących, że koniec wojny jest bliski. Słyszeliśmy o postępach armii radzieckiej i o inwazji we Francji. Pamiętam jak słuchałem w radiu wściekłego głosu Hitlera
po zamachu na niego w lipcu 1944 roku. W pewnym momencie pozwolono nam
chodzić do kościoła w mieście. Pamiętam moje zdumienie, gdy zobaczyłem żołnierzy
niemieckich, którzy mieli na klamrach od pasków wypisane Gott rnit uns (Bóg z narni),
jak faktycznie się modlą. Niektórzy mieszkańcy wzmacniali piwnice, ale większość
uciekała na zachód. W grudniu 1944 i styczniu 1945 roku, zazwyczaj po mszy,
oglądaliśmy, jak ludzie na wozach przekraczali most na rzece Odrze. Pewnego razu
moja mama zaczęła krzyczeć, bo zobaczyła rodzinę Êlolksdeutschów, którzy przejęli
nasz dom w 1939 roku. Mieli ze sobą jej bardzo charakterystyczne ratanowe meble,
które były prezentem od technikum w Grybowie, gdzie mój dziadek dyrektorował
aż do samej śmierci. Ludzie na wozie zrozumieli o co chodzi i jakaś babcia zesko-
czyła i oddała mamie maszynę do szycia. Potem zostali pochłonięci przez karawanę
wozów. Maszyna spaliła się w oblężeniu Głogowa, które rozpoczęło się już wkrótce.
Oblężenie zaczęło się gdzieś w lutym 1945 roku. Miasto było prawie puste
- większość cywilów pośpiesznie uciekła - niczym wymarłe, tylko z niemiecką
armią (Wehrmachtem i SS), robotnikami przymusowymi i jeńcami, którzy mu-
sieli to przetrwać. Oblężenie trwało ponad dwa miesiące i było tak regularne jak
w zegarku. O 8.00 rozpoczynał się ostrzał artyleryjski. O 10.00 samoloty zrzucały
bomby. W porze obiadowej Niemcy kazali jeńcom i robotnikom zbierać niewybuchy
i niewypały. Musiałem chodzić tam kilka razy z wiadrem i zbierać owe Blindgiinger.
Od 18.00 do 20.00 katiusze, wyrzutnie rakietowe, siały swoje żniwo zniszczenia.
Wkrótce całe miasto było tylko kupą gruzu. Patrząc na to dziś jestem zdumiony,
że nikomu z nas nic się nie stało. Nie mogliśmy się chować do normalnych schro-
nów - wciąż nosiliśmy nasze odznaki z niebieskim znakiem <P>, a schrony były
Nur fiir Deutsche. Na ulicy wszystkie piwnice były ze sobą połączone, choć teraz
tymczasowo przegrodzone cegłami. Polacy zostali umieszczeni w najwyższym bu-
dynku w Głogowie, który bardzo szybko został trafiony przez rakietę. Mój ojciec
z innymi chciał otworzyć przejście do sąsiedniego domu, ale gdy tylko wypchnęli
cegły, zobaczyli partyjniaka z NSDAP, który zmusił ich do powrotu do palącego się
domu. Pamiętam, jak szedłem na mszę wielkanocną odbywającą się w podziemiach
zrujnowanej katedry. Po drodze, z koszykiem święconki w ręce, zobaczyłem piwnicę
z rzędami słoików z jedzeniem. Wziąłem kilka, ale mama nakazała mi je oddać,
„bo to należało do kogoś”. Pod koniec kwietnia usłyszeliśmy o walkach między SS
i innymi żołnierzami, którzy chcieli skapitulować. Potem pewnego dnia zobaczyliśmy
białe flagi zwisające z niektórych ruin. Byliśmy wolni i żyliśmy.
Wyzwolenie - kwiecień 1945 i dalsze dzieje
Kapitulacja przyszła w kwietniu 1945 roku. Niemcy wysadzili w powie-
trze zapasy żywności, ale dla Rosjan zostawili w magazynach nietknięty alkohol.
Ci przyszli i rabowali wszystko. Radzieccy żołnierze, mimo protestu mojej matki,
zabrali siłą kilka Niemek, które pozostały w mieście. Sytuacja była bardzo groźna
dla wszystkich ukrywających się wśród ruin. Szczęśliwie nadeszli jacyś mniej pijani
polscy żołnierze i wyciągnęli nas ze zrujnowanego miasta. Wiesia miała świnkę
i musiała być wieziona w wózku - to może uratowało nasze życie. Nagle zostaliśmy
zatrzymani przez jakichś pijanych Rosjan, którzy wrzeszczeli "Dawaj czasyl”. My nie
mieliśmy zegarków. Wiesia zaczęła płakać i to przypomniało im o ich własnych
dzieciach w kraju, więc wypełnili wózek ubraniami, które zrabowali i przez chwilę
eskortowali nas do głównego obozu zbornego. W nim robotnicy przymusowi i jeńcy
wojenni byli przesłuchiwani przez żandarmerię wojskową. Dla większości jeńców nie
oznaczało to jednak powrotu do domu, a 10-letni wyrok w gułagu. Umieszczono
nas w konwoju, w którym szliśmy 100 kilometrów na południe, gdzie znów polscy
wojskowi przesłuchiwali nas, chcąc wykryć ewentualnych kolaborantów. Ten marsz
około stu ludzi oraz kilku żołnierzy wiódł przez zniszczony przez wojnę kraj. Domy
były zazwyczaj spalone, wszędzie leżały zdechłe krowy, a nawet martwi żołnierze.
Szczególnie groteskowo wyglądały płasko ułożone ciała przy czołgach. 1Al lasach wciąż
ukrywali się Niemcy i wiele razy musieliśmy się chować w przydrożnych rowach,
gdy nasi strażnicy strzelali w las. Szliśmy raz pod górę, raz w dół i znalazłem gdzieś
hulajnogę z siodełkiem, ale jazda na niej spowodowała olbrzymią opuchliznę w pa-
chwinie, która w 1998 roku dała o sobie znać w postaci przepukliny. Radziecka armia
walczyła już w Berlinie, ale tutaj linia Pestungen wzdłuż Odry wciąż była zaciekle
broniona. W końcu dotarliśmy do Jeleniej Góry, gdzie skoszarowano nas w na pół
zburzonej szkole pod nadzorem polskich władz. W nowym miejscu osadzenia mama
popełniła błąd mówiąc, że chcielibyśmy powrócić do jej matki i siostry. Nie wie-
dzieliśmy o tym, że Borszczów i Lwów miały przejść do Związku Radzieckiego i jej
prośba wpędziła nas w niezłe kłopoty. Nawiasem mówiąc w 2009 roku, w Pleszewie,
dowiedziałem się, że w 1945 roku w szkole mojej mamy zaczął pracować nauczyciel,
który wcześniej wiele lat spędził w Moskwie i nie życzył sobie jej powrotu. Zosta-
liśmy zatem przewiezieni wojskową ciężarówką do Legnicy (wtedy Liegnitz), gdzie
ojciec musiał pracować w nowym urzędzie miasta."
Dalsze koleje losy spowodowały, że wraz z rodziną trafił na zachód skąd dotarli Do gościnnej Australii, lecz to już zupełnie inna historia. |
_________________ Nie bierz życia na serio i tak nie wyjdziesz z niego żywy |
|